Weź nie smutaj.

Czasem życie daje Ci w twarz, krzesłem, z półobrotu. Jak się po tym pozbierać?


Jak tu pozostać pozytywnie nastawionym do życia gdy w głębi duszy coś w Tobie umarło? Odpowiedź brzmi - nie da się. Od tak nie zmienisz swojego myślenia, nie zaczniesz cały czas być szczęśliwy i wszyscy ludzie będą cudowni. A problemów nie będzie.

Każdy z nas napotyka problemy z którymi nie ma jak nawet walczyć. Chociaż nie wiadomo jak się starasz tak zawsze wszystko idzie źle, obojętnie z jakim nastawieniem do tego podchodzisz. 

Sama z natury jestem pesymistką, zawsze zakładam, że wszystko się popsuje albo wybieram najgorszy możliwy scenariusz. Dzięki temu oszczędzam swoją psychikę i jeśli w jakiś sposób to moje zakładanie negatywnego wyniku czegoś się nie sprawdzi - mam powód do krótkotrwałej radości.

"Wszystko będzie dobrze"

Zwrot, którego coraz bardziej nie znoszę. Nie wnosi on nic dobrego, tylko zaczynasz sobie myśleć, że będzie w porządku, że wszystko się uda. A gdy przychodzi co do czego to padasz wręcz na kolana bo życie kolejny raz testuje Twoją cierpliwość.

"Nie martw się"

I znowu to samo. Po co mówisz mi, że mam się nie martwić skoro wiem doskonale co będzie dalej?

Będę się martwić, bo lubię się zadręczać. Bo mi na czymś zależało a poszło to w łeb. Bo straciłam kogoś i nie wiem jak ruszę dalej ze swoim życiem. Bo wiem, że nie zawsze może być kolorowo. Bo nie wiem co przyniesie jutro?

Jak sobie z tym wszystkim radzić?

Odpowiadając na pytanie, które zadałam a początku posta sprzedam Ci łatwą metodę na życie:

Fake it till you make it

Dzięki temu zdaniu udaje mi się jakoś trzymać po ostatnich wydarzeniach w moim życiu. 

Kiedy na siłę się śmiejemy, rozśmieszamy innych i przede wszystkim nie zamykamy się na wszystko - wchodzimy w coś w rodzaju nawyku. Możemy przez to uśmiechać się, mimo, że w środku nie śmiejemy się. Możemy być zabawni, kiedy tak naprawdę mamy ochotę płakać. Możemy w jakiś sposób funkcjonować, przejść ten okres i po wszystkim zastąpić ten ból uśmiechem. 

Ale co to naprawdę nam daje? Przecież udajemy.
Właśnie przez takie udawanie i nakładanie maski możemy uchronić się przed bólem, który nosimy w sobie.
I nawet gdy spędzimy całą noc na płakaniu to rano jesteśmy na tyle silni żeby uśmiechać się do ludzi, zachowywać się normalnie.

Każdy ma jakieś złe dni czy okresy. Jeśli teraz dzieje się coś złego w Twoim życiu i masz dość, jestem z Tobą i Cię rozumiem. 
Wypłacz się w nocy w poduszkę, martw się na zapas, nie ma zastrzeżeń do tego. Ale rano gdy wychodzisz z domu ubierz się w swój najlepszy uśmiech i idź w świat. Z całym tym bagażem wczorajszego dnia rusz przed siebie.

Dzięki temu staniesz się silniejszy niż zwykle.


Share:

0 komentarze

Dziękuję za każdy komentarz :)